26 kwietnia 2015

"Słowa światłości" Brandon Sanderson


Brandon Sanderson




Wydawnictwo MAG
fantastyka
cykl Archiwum Burzowego Światła (tom 2)
952 strony
ukończona 20 kwietnia 2015
6. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.
Zobacz też recenzję pierwszej części cyklu.

***
Drugi tom Archiwum Burzowego Światła przypadł mi do gustu znacznie bardziej, niż pierwszy. Po recenzji pierwszego możecie zauważyć, że porównuję często ten cykl do Pieśni Lodu i Ognia George'a R. R. Martina. Tak też działo się i tym razem, choć porównanie wyszło na korzyść powieści Sandersona. Poświęcę ten wpis postaci Shallan Davar i czemuś, co w powieściach uwielbiam...

Cieszę się, że tak dużo miejsca autor poświęcił Shallan. W pierwszym tomie jej postać była dla mnie od samego początku nudna, bezsensowna i denerwująca. Słaba dziewczynka, która decyduje się na kradzież fabriala jednej z najpotężniejszych uczonych świata? Nielogiczne i bardzo przewidywalne. Ale pod koniec autor brutalnie sprowadził mnie na ziemię i pokazał, jak bardzo się myliłem. Shallan dała radę! A w Słowach światłości daje radę jeszcze bardziej! 

Z małej, niepozornej, skrzywdzonej przez los dziewczynki staje się mocną i silną kobietą. Jej przemiana była zaskakująca, a późniejszy wątek związany z zabójcami Jasnah Kholin (Jasnah zostaje zabita na samym początku, więc nie jest to chyba zbyt dużym spoilerem) uświadomił mi, że jest ona coś warta i z przyjemnością śledziłem dalsze jej losy. Jak już pewnie kojarzycie, nie lubię retrospekcji. Ale migawki z przeszłości jasności Davar były nawet interesujące! Wyjaśniła się tajemnica śmierci ojca, matki, zaginięcie najstarszego brata i niektóre tajemnice tego mało znaczącego w Jah Keved rodu. Chylę czoła przed panem Sandersonem.

Dalsza część wpisu zawiera spoilery. Jeśli chcesz przeczytać, zaznacz tekst od strzałki do strzałki.
Związek Shallan z Adolinem wydał mi się z początku dziwnym pomysłem. Książę królewskiego rodu miałby poślubić jakiegoś randomowego rudzielca tylko dlatego, że jego ciotka tak sobie zażyczyła? Ale cóż... Adolin słynie ze słabości do kobiet, a Shallan bądź co bądź ładnym rudzielcem jest i... zaiskrzyło. Zaiskrzyło dość intensywnie, ale, co ważne, nie do porzygu! Sandersonowi udało się wpleść wątek miłosny bez zbędnego słodzenia i powolnego przerabiania powieści w romansidło. Sukces!

Wspomniałem na początku, że napiszę coś o czymś, co uwielbiam. A wiecie, co to jest? To moment, w którym wątki kilku postaci, z początku od siebie znacznie oderwane, łączą się. Tutaj tym momentem było spotkanie Kaladina i Shallan, później ich przygoda w rozpadlinie, aż w końcu wyjawienie Dalinarowi ich prawdziwej natury. Cholernie lubię takie momenty, bo przeważnie podczas nich moja szczęka dotyka podłogi, wydaję z siebie nieartykułowane dźwięki, a ludzie w pociągu dziwnie na mnie patrzą.

Miałem nadzieję, że tom drugi spodoba mi się bardziej, niż pierwszy. Nie zawiodłem się. Spodobał się tak, że pod sam koniec zacząłem czytać wolniej, by spędzić w Rosharze kilka dni dłużej... Ale widząc stosik na mojej szafce nocnej zdecydowałem jednak zakończyć swoją przygodę z Archiwum Burzowego Światła i, co mnie smuci, czekać do 2016 roku na kontynuację.

Wierzę, że będzie tak samo dobra, jak dwie poprzednie części. Słowa światłości otrzymują ode mnie zasłużone 10/10, za liczne momenty, w których niekulturalne "o kurwa" samo wychodziło z moich ust.

8 marca 2015

"Weteran" Frederick Forsyth


Frederick Forsyth



Wydawnictwo Amber
thriller/sensacja/kryminał
448 stron
ukończona 4 marca 2015
5. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.

***
Kolejny raz mam do czynienia z panem Forsythem i kolejny raz się nie zawiodłem! Otrzymałem solidną dawkę sensacji, mrożących krew w żyłach wydarzeń i nadspodziewanych zwrotów akcji. W kilku krótkich opowiadaniach autor przedstawia nam niesamowite historie z jeszcze ciekawszymi zakończeniami, których bym się nigdy nie spodziewał. Zbiór ma też niestety swoje minusy, a największym z nich jest opowiadanie Szepczący wiatr, które dłużyło się i dłużyło, wracałem do niego niechętnie i odbierało zapał do dalszego czytania... Ale o tym w dalszej części wpisu.

A wpis do najdłuższych nie będzie należał, gdyż i do powiedzenia dużo nie mam. Opowiadania zawarte w tym zbiorze stały na w miarę równym poziomie, były krótkie i ciekawe. Wyjątkiem była wspomniana już historia o Indianach. Nudna, mało interesująca i zdecydowanie przydługawa. Wydarzenia z końcówki są absurdalne, bohater bardzo denerwujący, a motywy, choć stare jak świat, sprzedane w odpychający sposób. Być może wśród Was znajdzie się jakiś amator historii miłosnych rozgrywanych na przestrzeni stulecia, ale ja do nich nie należę. Zdecydowanie Szepczący wiatr na 3/10.

Zacznijmy jednak od początku. Zbiór otwiera opowiadanie pod tytułem Weteran. Opisuje ono śledztwo w sprawie śmiertelnego pobicia pewnego starszego pana. Dochodzenie było bardzo interesujące, choć bohaterowie płascy i niezapadający w pamięć. Końcówka należy do tych, które jednak zostają w głowie na długo po zakończeniu lektury. Tekst był zbyt krótki, mocno skondensowany i trudno się o nim wypowiedzieć, by nie zaspoilerować głównego wątku. Dam mu takie mocne 8/10.

W opowiadaniu Cud autor pomieszał współczesność z czasami II wojny światowej. Amerykańscy turyści wysłuchują historii pewnego włoskiego ogrodnika, który nie do końca jest tym, za kogo się podaje. Cudowna historia, którą opowiada, ma bardzo interesujące i mocne zakończenie. Tak prawdziwe i na czasie, że wybuchnąłem gromkim śmiechem. 8/10.

Obywatel to bardzo krótkie opowiadanko, w którym brytyjski turysta obserwuje na pokładzie samolotu dziwne spotkanie. Podejrzliwy postanawia zainterweniować i zwrócić tym samym na tajemniczych pasażerów wzrok służb mundurowych. Czy to było interesujące? Mimo swojej znikomej objętości, tekst zdążył mnie znudzić, a bohater mocno zdenerwować. Jego postawa obywatelska odbiła mu się czkawką i zakończenie było do przewidzenia. Na szczęście to tylko kilkadziesiąt stron, które jak wpadły, tak wypadły. Oceniam na 5/10.

Przedostatnim tekstem jest Dzieło sztuki, które zapowiadało się dość słabo, a w toku fabuły okazało się całkiem przyjemne i wciągające. Zasługa tu wspaniałej intrygi, której jesteśmy świadkami. Walkę toczą przebiegłość z uczciwością, oszust z oszukanym, pieniądze z honorem. Kto wygra? Przeczytajcie, bo warto. Daję 7/10.

Ostatni tekst w zbiorze opisałem na samym początku. Zajmuje on niemal połowę objętości całej książki. Tym razem pan Forsyth otrzymuje ode mnie 6/10, co i tak jest niezłym wynikiem. Na razie przystopuję z tego typu literaturą - po dwóch tomach opowiadań tylko utwierdziłem się w swoim przekonaniu. Czytanie krótkich form bardzo mi nie leży. Minimalna długość, jaką z chęcią bym czytał, to format mikropowieści. W zbiorach opowiadań jest zdecydowanie zbyt duża rozbieżność w jakości tekstów a w Weteranie dochodzi jeszcze pomieszanie tematyki. Słabo! Niestety tym razem nie polecam.

Trzymajcie się, do zobaczenia w kolejnym wpisie :)

17 lutego 2015

"Fałszerz" Frederick Forsyth


Frederick Forsyth



Wydawnictwo Amber
thriller/sensacja/kryminał
448 stron
ukończona 17 lutego 2015
4. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.

***
Fałszerz to moje pierwsze podejście do Forsytha, do którego przymierzałem się długi czas. Po świetnym Clancym, MacLeanie czy Ludlumie właśnie przyszedł czas na tego autora. I nie zawiodłem się. Jest to zbiór czterech opowiadań, które są retrospekcją przytaczaną podczas rozmowy o dalszych losach głównego bohatera książki - Sama McCready'ego. 

Nie jestem zagorzałym fanem krótkich form i niechętnie podchodzę do wszelkiego rodzaju zbiorów opowiadań. Jednym z powodów jest duży dysonans jakości poszczególnych tekstów i tak też działo się w Fałszerzu. Pierwsze opowiadanie - Duma i krańcowe uprzedzenie - umiejscowione było w czasach zimnej wojny - o tak, uwielbiam - głównie w Niemczech Zachodnich i ZSRR. Nie ma się do czego przyczepić, jeśli chodzi o budowanie tła historycznego czy politycznego, bo wypadło to wyśmienicie. Sama fabuła była dobra, wciągająca i nieprzewidywalna. Denerwował jedynie wątek morderstwa, choć rozumiem, że był on niezbędny (wpływał na losy prowadzonej akcji). Postać Sama McCready'ego zostaje nam tu wprowadzona i pokazana jako znakomity (choć spalony) agent terenowy, który wprowadza swojego człowieka w świat komunistów. Ocena cząstkowa dla tego opowiadania to mocne 7/10.

Kolejnym opowiadaniem jest Wiano panny młodej, co jest żargonowym określeniem na informacje, jakie może zaoferować zdrajca ojczyzny stronie przeciwnej, zanim zostanie zaakceptowany. No i co tu dużo mówić, głównie o to się rozchodzi, a pokazane było to w bardzo przystępny sposób. Akcja działa się w miarę szybko, od samego początku wciągała i trzymała w napięciu do ostatniej strony, bowiem naszpikowana była licznymi zwrotami akcji. Zawsze mnie zadziwiało, jak autorzy w opowiadaniach znajdowali miejsce na tak częste odwrócenie ról. W tym opowiadaniu McCready był niejako na uboczu, jako obserwator i pomocnik. Bardzo mi się podobał jego tajemniczy kontakt, a wreszcie finałowa akcja w terenie z ich udziałem. Cząstkowa ocena dla tego opowiadania to 8/10.

Następnie w opowiadaniu Ofiara wojny możemy przeczytać o irlandzkich terrorystach z IRA, którzy otrzymali od Muammara Kadafiego broń i materiały wybuchowe w ilości przyprawiającej o zawroty głowy. Znów niestety McCready nie jest głównym bohaterem, a cała akcja powierzona została pisarzowi. W tym opowiadaniu nie mam się do czego przyczepić, poza tym, że było nudne. Nie porwało mnie i niezbyt wkręciło w intrygę. Słabe 5/10.

W końcu dostajemy Podaruj mi trochę Sunshine, które uznałem za bardziej kryminał, niż thriller. Sprawa toczy się wokół zabójstwa, przez większą część opowiadania bohaterowie próbują rozwiązać zagadkowe morderstwo, a Sam McCready dopiero pod koniec wkracza ze swoim szpiegowskim rozwiązaniem. Tu również mi go brakowało, choć dość ciekawa polityczna intryga mi to wynagrodziła. Oceniam na 6/10.

Jak widzicie, według mnie rozbieżność jest spora i mogę śmiało wyłonić zwycięzcę tomu, którym jest Wiano panny młodej. Takie opowiadania chciałbym czytać ciągle i liczę, że znajdę jeszcze niejedną powieść w tym tonie. Polubiłem postać McCready'ego na tyle, na ile można go było polubić po urywkach, jakie przedstawił nam autor. Ale po głębszej analizie postawiłem sobie pytanie - czy czytałem powieść, której bohaterem był nielubiany przeze mnie agent wywiadu? Nie, bo to są właśnie moje klimaty, a ja nie jestem wybredny.

Polecam zbiór każdemu fanowi sensacji i thrillerów, zwłaszcza z okresu zimnej wojny. Ocena ogólna całej książki to 7/10.

16 lutego 2015

"Droga królów" Brandon Sanderson


Brandon Sanderson



Wydawnictwo MAG
fantastyka
cykl Archiwum Burzowego Światła (tom 1)
954 strony
ukończona 4 lutego 2015
3. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.

***
Hmm... Tym westchnieniem mógłbym tę recenzję właściwie zakończyć, bo naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Wszystko zostało już w kwestii Drogi królów w Internecie napisane. Ale postaram się wyłuskać z tej powieści coś jeszcze. Chciałbym podzielić się z Wami moimi odczuciami na temat porównywania Drogi królów do Gry o Tron (porównuję pierwsze tomy obu cyklów).

Zdania są podzielone, choć większość skłania się ku twierdzeniu, że Droga królów jest lepsza. Porównajmy za to fabułę obu tomów. W Grze o Tron mamy wejście z przytupem, autor rzuca czytelnika w wir wydarzeń, tu dziwne istoty zabijają Nocną Straż, tu tragedia Starków i wszystko zaczyna się właśnie w tym momencie, czytelnik chce się dowiedzieć, co działo się potem. Śledzi wydarzenia przeplatane kilkoma wątkami pobocznymi z perspektywy kilku bohaterów. Co mamy w Drodze królów? Jakieś wprowadzenie o pradawnych rycerzach, a później ciekawą, ale niezbyt wciągającą historyjkę, podawaną wielkimi, acz mało treściwymi porcjami. Jest na tyle ciekawa, by chciało się czytać dalej, ale zbyt mało, by porwać i wchłonąć.

Bohaterów w obu tych powieściach również mamy różnych. U Brandona Sandersona są to stonowani żołnierze, skrytobójca i dziewczyna z upadającego rodu. Dla mnie ich sylwetki były po prostu nudne, nie znalazłem nic ciekawego w bohaterach, których mi przedstawiono. Skrytobójca i złodziejka irytowały mnie wręcz, obok Kholinów przeszedłem z obojętnością. Jedynym światełkiem nadziei był dla mnie syn chirurga, którego wątek zapowiada się interesująco. Zobaczymy. Natomiast u George'a Martina praktycznie rzecz biorąc wszyscy bohaterowie zrodzili we mnie skrajne emocje. Jednych bardzo polubiłem, innych bardzo znienawidziłem. I nawet nie mogę znaleźć dobrej pary bohaterów z obu tych powieści do porównania, bo w Drodze królów po prostu wszyscy byli neutralni. Nawet kreowane na czarne charaktery postacie - Gaz lub Sadeas - są niczym przy Joffreyu lub Cersei. O postaci, którą bym bardzo polubił nie wspomnę, bo do żadnej się nie przywiązałem.

Również język i obyczaje bardziej podobały mi się w Grze o Tron. Jestem zwolennikiem ciętego języka, wulgaryzmów (oczywiście nie w formie znaków przestankowych) i scen "łóżkowych" w powieściach fantasy. To jest dla mnie po prostu mus - scena w oberży, wulgarni żołnierze i piękne kelnerki, które są potem poniewierane w malutkich, zawszonych pokoikach na piętrze. W Drodze królów było tego prawie brak. Niestety. 

Pierwszy tom Archiwum Burzowego Światła był - nie porównując już do niczego - bardzo dobrą książką, na pewno sięgnę po następne tomy. Gdybym nie znał Pieśni Lodu i Ognia, to okrzyknąłbym dzieło Sandersona swoją ulubioną serią, ale tak się niestety na razie nie stanie. Daję jednak szansę, bo dobre fantasy to coś, czego mi brakuje. Bez wątpienia Droga królów dobrym fantasy jest, ale niestety - dużo jej brakuje do mistrzostwa Martina.

Mimo wszystko oceniam indywidualnie i będzie to ocena wysoka, bo aż 9/10 i polecam bardzo gorąco.

6 stycznia 2015

"[bubble]" Anders de la Motte


Anders de la Motte



Wydawnictwo Czarna Owca
thriller/sensacja/kryminał
cykl "Henrik Pettersson" (tom 3)
496 stron
ukończona 6 stycznia 2015
2. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.
Zobacz też recenzję pierwszej i drugiej części cyklu.

***
Jestem właśnie po lekturze trzeciej części cyklu o Henriku Petterssonie. Bardzo dawno nie czytałem już tak szybko, jak tej serii. Naprawdę. Po znakomitej pierwszej i mocno przeciętnej drugiej części, trzecia była rewelacyjna i plasuje się według mnie na drugim miejscu. Od poprzedniczki odróżniała ją dość wartka akcja, której w [buzz] trochę mi brakowało. Autor wprowadził też dość interesujący wątek zagadkowy (jakby samej zagadki o Grze było mało!), choć poprowadził go dość miernie, w dodatku nie poznaliśmy rozwiązania albo ja go nie zrozumiałem. W końcu mogę ocenić cały cykl łącznie i, choć druga część trochę obniży ocenę, daję mu 7 punktów na 10. 

Napisałem troszkę o bohaterze, napisałem kilka słówek o fabule, to może tę część przemagluję pod kątem zwrotów akcji i innych takich sensacyjnych smaczków. Otóż właściwie to mi się wszystko w tej części podobało. Nawet wątek Rebekki, której nie polubiłem, wydał mi się tym razem ciekawy. Nieco smutna, rozgrzebująca stare, zasklepione rany historia wykańcza psychicznie silną kobietę. Becca oczywiście się nie poddaje, aczkolwiek "przełom" w jej małym śledztwie okazał się druzgoczący. Gra na emocjach, manipulacja ludźmi, nawet kontrolowanie uczuć - z tym wszystkim mamy tu do czynienia. A dlaczego? "Bo mogę" - tak odpowiedziałby Przywódca. A skoro już przy nim jesteśmy, to w ciągu czytania [bubble] trzy razy zmieniałem zdanie co do tego, kto nim faktycznie jest. Albo bohater X, albo Y, a może jednak Z? Po kilkudziesięciu stronach wpadłem na pomysł, że to jednak był X... a okazało się, że Y, choć pod koniec powieści został nim Z. STRASZNE! W rzeczywistości do tej pory nie mam pojęcia, kto był faktycznym Przywódcą. Kto wciągnął Henkego w cały ten Cyrk, kto kierował poczynaniami Bekki, w końcu kto stoi za tymi wszystkimi zamachami.

Bo przecież zamach na Olofa Palmego to też część Gry, nie? Chyba. Autor wspomniał o tym faktycznym wydarzeniu kilka razy w kontekście tej części cyklu i nie wyjaśnił nam zagadki. Nie raczył jasno napisać, czy śmierć szwedzkiego premiera miała związek z pewną aferą czy nie. I choć nakierowywał dosyć natrętnie na to, bym pomyślał - Tak! To na pewno on go zamordował! - to jednak tak nie myślałem.

Mniej więcej na początku drugiej połowy powieści autor wprowadza nas w tajemniczą aferę szpiegowską z czasów zimnej wojny. Wow! Uwielbiam takie klimaty, zimnowojenne powieści szpiegowskie pochłaniam jak KNO3 wilgoć, ale to nie było to... O ile zwroty akcji były liczne, zaskakujące, podnoszące ciśnienie tętnicze i nie dające zasnąć, to samo tło wydarzeń, a w końcu rozwiązanie wątku było... miałkie. I nie do końca wyjaśnione. 

Z kolei wątek informatyczny podobał mi się szalenie! Kocham, kocham, kocham, jak to mówi szanowna pani Olga Jackowska. Studiuję informatykę, większość terminów nie było mi obcych, a sama zagadka nie była zagadkowa. Dla mnie cała afera była dość przejrzysta i oczywista, ale co mnie zastanawiało... Jedna rzecz, która w tej powieści (i w sumie w całym cyklu) jest bardzo, ale to bardzo zastanawiająca: co, jeśli to wszystko dzieje się wokół nas? Wynotowałem sobie bardzo ważny cytat, którym chciałbym się z wami podzielić - Informacje są nową walutą. I da się to, niestety, zauważyć obecnie. Czy nie zdarzyło się Wam nigdy odebrać telefonu od pani oferującej super plastry, poduszki, garnki, kołdry lub coś w tym rodzaju? Świetnie. A czy nie zastanawialiście się nigdy, skąd oni mają Wasz numer telefonu? To już tłumaczę - kupili. Wszystkie informacje o Tobie, Tobie i... tak - Tobie też! - można kupić. 

Straszne. 

Powieść oceniam na 7/10, cały cykl również dostaje ode mnie siódemkę. Bardzo gorąco polecam!

4 stycznia 2015

"[buzz]" Anders de la Motte


Anders de la Motte


Wydawnictwo Czarna Owca
thriller/sensacja/kryminał
cykl "Henrik Pettersson" (tom 2)
456 stron
ukończona 3 stycznia 2015
1. w wyzwaniu 52 książki w 2015 r.

***
Co można napisać o powieści, która jest kontynuacją cyklu? O bohaterach i głównym powodzie całej historii pisałem w recenzji powieści pt. [geim]. Tym razem trochę ponudzę o fabule i jej złożoności, choć i tak po trochu dostanie się Henrikowi.

Akcja [buzz] zdecydowanie zwalnia względem poprzedniego tomu. W [geim] rozpoczynaliśmy przygodę z Grą, autor rozpieszczał nas kolejnymi zadaniami, kolejnymi tarapatami Henrika. Działo się dużo, aż nie chciało się odkładać książki na półkę. A tu? Zdecydowanie gorzej! 

HP po wydarzeniach z poprzedniej części cyklu ląduje w bliżej nieokreślonym miejscu na kuli ziemskiej. Gdzieś po drodze dowiadujemy się, że to Dubaj. Bohater kryje się tam przed czujnym okiem Gry, której pokazał środkowy palec. Poznaje tam piękną kobietę, z którą przeżywa upojną i dziką noc, a później jest świadkiem masakry. Dotąd powieść jest nudna jak oklepane flaki z olejem, choć dalej nie jest lepiej. 

U Rebekki też nieciekawie. Widzi ludzi, których nikt inny nie widzi, ma świra na punkcie zamachowców z żółtymi torebkami, w dodatku któryś z kolegów na nią zakablował i musi się tłumaczyć przed szefostwem. Ciężkie życie, dużo niepowodzeń w życiu, ale... Nuda! To po prostu jest nieciekawe, biorąc pod uwagę to, jak bardzo autor zaciekawił mnie w poprzedniej części. Oczekiwałem kolejnych super zadań, ewentualnie spektakularnego pogromu jednej lub drugiej strony. A co dostałem? Przez około połowę powieści opis życia dwójki bohaterów w ciągłym strachu. Choć u HP było nieco ciekawiej.

Zdradzę Wam coś! To nie będzie duży spoiler: HP znalazł pracę. W dość dziwnych okolicznościach zaciągnął się do roboty w dużej firmie informatycznej w Szwecji. Pod zmienionym nazwiskiem oczywiście. Wiąże się to z nowymi znajomościami, pewną piękną kobietą, a także ciągłym staraniem, by prawda nie wypłynęła. I znowu ten strach i adrenalina, którą HP tak bardzo kocha. Opis pracy Henrika również był nudny. Chcę wierzyć, że autor wszystko wyssał z palca, choć patrząc na niektóre posunięcia rządów śmiem wątpić, że to bujda. Ale cóż - praca ciekawa, a jej przedstawienie nudne. Z pewnością nie będzie zrozumiałe dla czytelnika, który nie jest zbyt obyty z komputerami, Internetem, a zwłaszcza żargonem internautów. I nie pomagają tu skąpe przypisy tłumacza. 

Zaskakujące jest to, jak praca Henrika łączy się życiem Rebekki, a wszystko łączy się z Grą! Sami odkryjcie, w jaki sposób to wszystko jest powiązane, ja tylko zdradzę, że ostatnie strony (może 90, może 100, może 120) były arcyciekawe! Warto było przebrnąć przez tonę nieinteresującego bełkotu dla tych kilkudziesięciu stronic wartkiej akcji. To było to! Całkowicie w stylu pierwszego tomu. Coś, na co ze zniecierpliwieniem czekałem. 

O fabule poprzedniej części zbyt dużo się nie wypowiedziałem. Bałem się, że zbyt dużo zaspoileruję. Tym razem starałem się nieco bardziej naświetlić wydarzenia, a nie bohaterów. Pozostaje mi tylko polecić Wam tę powieść. Choćby z tego powodu, że kończy się bardzo zachęcająco, a ja w dodatku nie przywykłem do pozostawiania książek i cykli niedoczytanych. Zawsze mam nadzieję, że później będzie lepiej :)
Moja ocena to 5/10.

3 stycznia 2015

"[geim]" Anders de la Motte


Anders de la Motte

Wydawnictwo Czarna Owca
thriller/sensacja/kryminał
cykl "Henrik Pettersson" (tom 1)
406 stron
ukończona 30 grudnia 2014

***
Powieścią tą zainteresowałem się w miejskiej bibliotece. Ściślej mówiąc - zainteresowałem się trzecią częścią cyklu, po czym odłożyłem, nie widząc pierwszej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyczaiłem cały cykl, ładnie opakowany w pakiecie, u wujka, od którego oczywiście wszystko z miejsca pożyczyłem. I przeczytałem. A jakże!

Powieść ta od pierwszej strony wciąga niemiłosiernie. Obawiam się, że to i tak zbyt mało powiedziane. Po prostu wciąga, wsysa i pochłania, tak że człowiek wsiąka i na próżno szukać z nim kontaktu. Skończyłem czytać wcześniejszą książkę w nocy, a że nie czułem się senny, zabrałem się za [geim]. I wiecie co? Zanim się obejrzałem, byłem na sto pięćdziesiątej stronie. Cholera, pomyślałem, gdy spojrzałem na zegarek - 4:30. Niby wolne, niby jeszcze ciemno za oknem, a ja nadal nie byłem senny! I tak czytałem dalej... Czytam, czytam i przestać nie mogę.

A co takiego wciągającego jest w tym debiutanckim popisie Andersa de la Motte? Tytułowa Gra! O bohaterze napiszę za chwilkę, na razie na tapet wezmę samą Grę, a jest o czym mówić! Nie chciałbym spoilerować, dlatego zastanawiam się, jak najlepiej ją opisać... Jest to mobilna aplikacja, jak setki takich na telefony z Androidem czy Windows Phone, a jednak jest wyjątkowa, bo wszystko wie o swoim użytkowniku! Gra przydziela Graczowi pewne zadanie, za które ten dostaje punkty. Zadania z początku są proste, później, w miarę postępów w grze, zaczynają się schody (ale i nagroda jest większa!). Czy to oznacza, że to po prostu kolejny miejska gra czasu rzeczywistego? Coś jak Ingress? Nie. To coś o wiele bardziej głębokiego... Tajemniczego... I człowiek przewraca kolejne karty książki, by odkrywać kolejne szczegóły mechanizmu zwanego Grą. Nie powiem nic więcej. Trzymam się zasady numer jeden!

Tyle o Grze, a co z bohaterami? Mamy ich bowiem dwoje - mężczyznę i kobietę - z których punktu widzenia obserwujemy wydarzenia. Zacznijmy od Henrika Petterssona, zwanego przez przyjaciół HP (śmieszne). Jest on bezrobotnym kombinatorem po trzydziestce, lubi jarać zioło, uprawiać dziki seks (nierzadko, a wręcz przeważnie ze swoją prawicą), oraz ma dość lepkie łapki. Jest złodziejem. Z tego się utrzymuje... I tak też zaczyna się jego przygoda z grą, gdy w publicznym środku transportu znajduje i przywłaszcza sobie najnowszy model komórki bez przycisków. Dotykowy model. A później parasolka pewnego mężczyzny zmienia właściciela. Zupełnie jakby HP był mnichem z Age of Empires. Wololo i bach, parasol mój! 
HP nie ma wielu przyjaciół z racji swoich osobliwych zainteresowań. Jednak ci, którzy utrzymują z nim kontakt, są bardzo lojalni i pomagają Henrikowi wyjść z każdej opresji. Do tych osób zalicza się także Rebecca Normen.

A skoro już o niej mowa, to jest to drugi główny bohater powieści. Uchodzi za zupełne przeciwieństwo Henrika. Jest ułożona, ma pracę, znajomych. Sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków i ani myśli kraść lub zażywać nielegalne substancje. Nic dziwnego, skoro jest policjantką i pracuje w biurze ochrony rządu. Prawdę mówiąc fragmenty książki z jej perspektywy najmniej przypadły mi do gustu, a to z powodu prywatnych przemyśleń pani Normen. Denerwowała mnie ta postać, jej zachowanie i postawa wobec kolejnych przeciwności losu. Na szczęście im dalej, tym staje się znośniejsza. W zaskakujący sposób jej losy splatają się z losami Henrika. Odgrywa ona również znaczącą rolę w jego Grze, ale shh! Nie chcę Wam zepsuć zabawy. 

Przeczytajcie [geim] sami. Trudno pisać o tej powieści, nie zdradzając przy tym szczegółów istotnych dla fabuły. Założeniem tego bloga jest pisanie recenzji bez spoilerów (a jeśli taki się trafi, zostanie odpowiednio oznaczony), dlatego nic więcej nie napiszę.

Zdecydowanie Wam polecam ten tytuł, a także kolejne części cyklu o Henriku Petterssonie. 
Moja ocena to 7/10.